Wywiad z Agą Kozak
Aga Kozak to postać, którą najprościej można scharakteryzować dwoma przymiotnikami: żywiołowa i uśmiechnięta. Nie myślcie jednak, że to jedyne, co ma do zaproponowania Kozak. To mistrzyni słowa pisanego, która jak niewiele osób w Polsce (pozdrawiam Nakarmioną Starecką!) potrafi pisać w punkt o smakach, kuchniach i podróżach kulinarnych. W wywiadzie Perlage zdradza nam dlaczego mamy takie nawyki żywieniowe, jakie mamy i co czeka nas w najbliższych latach. A czeka sporo!

fot. Turczyńska
Patryk Chilewicz: Ile jesz posiłków dziennie?
Aga Kozak: To się tak różni… Zależy od tego, czy ktoś mnie do tego zmusi, czy medytuję czy nie, czy jestem w pracy czy nie. Bo czasem w „pracy”, bo jedzenie trochę jest moją pracą, to sześć. A czasem dwa, jak zapomnę. Normą jest – wiem, ze według dietetyków za mało – trzy. Jak widać jedzenie jest polem bitwy… Tak jak mówi Mary Eberhardt i co powtarzałam już niejednokrotnie: przerzuciliśmy reguły z seksu na jedzenie, czyli o ile kiedyś musielibyśmy się zastanawiać jak, kiedy i z kim się kochać, teraz myślimy co kiedy i w jakiej ilości zjeść. Czy gluten, czy nie, czy jak nie zjem dziś i jutro chleba to już będę mieć poczucie kontroli? A co jeśli rozpieszczę swoje ciało sężakiem? I czy mogę go zjeść? Przecież to życie! Więc tak – poddaję się trochę temu myśleniu co powinnam, ale głównie to poddaję się rytmowi życia i tego kiedy mogę dobrze zjeść…
Mam wrażenie, że większość Polaków traktuje jedzenie jako zwykły obowiązek potrzebny do życia. Dlaczego nie ma w nas szacunku i celebracji posiłków?
W nas nie ma w ogóle celebry, skłonności do uważności, czułości dla siebie samych i czułości dla siebie nawzajem. To temat, który teraz mnie bardzo interesuje w odniesieniu np. do całego ruchu SLOW czyli Slow Life czy Slow Food, ale też Slow Sex – w którym specjalistką jest moja przyjaciółka Marta Niedźwiecka, sex coach, i z którą projektujemy właśnie warsztaty o celebracji, uważności, przyjemności. Polacy przeczuwają już, że to może być wartością, jednak nie za bardzo wiedzą jak się za to zabrać. To o wiele szersze pytanie, które dotyka właśnie tego, co w jedzeniu fascynuje mnie najbardziej: kontekstu kulturowego, tła psychologicznego, historii pozornie nie związanej z naszą pomidorową czy pierożkiem. Jeśli prześledzilibyśmy historię jedzenia – ale nie tylko jedzenia! – w naszym kraju to zauważylibyśmy, że zostaliśmy pozbawieni przyjemności płynącej z tej czynności również przez tzw. system. A że obowiązek – związany z uważnością – przez chwilę przerzuciliśmy na sferę sacrum, która w naszym kraju również przyjmuje kuriozalne i bynajmniej niezwiązane z uważnością kształty – tego w nas nie ma również. Do tego dochodzi podstawa: brak czasu, a może i np. gospodarka, która bezlitośnie naciska odciągając naszą uwagę od siebie, a zmuszająca nas do pracy, która wzmacnia abstrakcyjne wartości… Mogłabym tak godzinami opowiadać ale wolę prowadzić warsztaty z tego jak tę przyjemność, rozsmakowanie się – odzyskać. Mogę tylko powiedzieć, że u nas i tak nie jest najgorzej: w pamięci ludzi zachowały się rodzinne tradycje, a do tego Polacy coraz bardziej dbają o to, by było im dobrze, szukają dróg do tego.
Czym jest dla ciebie jedzenie?
Jednym z ważnych kontekstów kulturowych, fascynującym tematem, tożsamością, udręką i ekstazą. To, że pytasz mnie w ogóle o jedzenie, to że się nim zajmuję, wynika z mojej historii rodzinnej, gdzie jedzenie zawsze było ważne, zawsze w centrum uwagi: może również dlatego, że w rodzinie tak pełnej wybuchowych charakterów to był do pewnego momentu neutralny temat rozmowy i sposób na wyrażanie emocji. Ja traktuję jedzenie jednak bardziej jako symptom czegoś większego i niezwykłe narzędzie przyjemności. B. W. Highman napisał we wstępie do swojej „Historii żywienia”, że możesz przejść przez życie nie mając żadnych poglądów politycznych, nie mając z nikim seksu, nie budując żadnego związku, nie musząc określać swojej tożsamości. Ale jeść musisz. A my to olewamy i nie przywiązujemy do tego wagi i nie zauważamy ile w tym choćby historii… Mi po prostu więcej o świecie i tobie powie twoje menu, niż zestaw ulubionych zespołów muzycznych, które wymienisz jednym tchem.
Mimo że Twój blog nosi tytuł „Ugryzienie Kozak” gryziesz raczej jedzenie, lecz nie ludzi, a mogłabyś przecież pisać ostrzej. Dlaczego tak rzadko dzielisz się swoją krytyką?
Chcesz to przedyskutować z moim psychoanalitykiem? A serio: nie uważam się za krytyczkę kulinarną, więc nie krytykuję. Pewnie coachersko – bardziej uważam, że liczy się pochwała i zachęta, rzucenie światła na daną rzecz niż niekonstruktywny hejt. W Polsce i tak nikt nie umie przyjmować feedbacku, a na rozładowanie złości czy frustracji znajduję inne sposoby. Jak mnie ktoś ewidentnie rozczaruje czy rozjuszy to napiszę. „Ugryzienie…” jest bardzo intuicyjne, nie miało do tej pory ustalonej formuły, bo pewnie niedługo się zmieni – jak widzisz „Ugryzienie” stoi, bo przechodzi przemiany. Mogę zrobić tam rubrykę dla mojej inner bitch…
Wszystkie sprawy dotyczące kulinariów są teraz bardzo modne. Myślisz, że kuchnia przeżywa swoje pięć minut czy może Polacy wreszcie zaczną cenić to, co jedzą?
Ja uważam, że i jest modne, i zmienia – bo zmiana jest nieunikniona: rozmawiasz z resztą z fetyszystką zmiany. Modne jest bo to ogólnoświatowy trend. Dbamy na razie o swoje talerze, potem zaczniemy dbać, zobacz jak to się rozwija w innych krajach, co robią ze sobą Kalifornijczycy czy Skandynawowie, również o swój seks, ciało, duchowość. Jedzenie jest chyba z tego zestawu najprostsze… Zaczyna rewolucję uważności i przyjemności. A że będzie to żmudny proces – na pewno. Nadal wiedzie u nas prym parówka nadziana spaghetti, ale jak popatrzysz na to, co się u nas dzieje, żywcem przypomina to rewolucje żywieniowe, które przez ostatnie dwadzieścia lat przeszły przez Niemcy czy Skandynawię – zaczynając od zmian na supermarketowych półkach. A zobacz gdzie oni są teraz…
A teraz z drugiej strony: jak ważne jest to, co ludzie piją? Mamy już ekspertów od jedzenia wyłaniających się z każdej lodówki… dosłownie! A co z napojami?
Mówisz do osoby, która właśnie nauczyła się pić wrzątek jako podstawowy napój, co kojarzyło mi się niegdyś tylko z katastroficznymi wizjami Julie Zeh o społeczeństwie w którym wszystko się odkaża… To jeszcze u nas raczkujący temat. Nie wchłaniamy z płynami choćby odżywczych infusions jak Amerykanie, nie widzimy wartości w wodzie z paroma listkami mięty, nie wiemy ile dokładnie mamy pić dziennie. Ja się właśnie uczę…
Poza jedzeniem i piciem zajmujesz się także Miesiącem Fotografii w Krakowie. Skąd tak rozbieżne zainteresowania? Bo nie widzę innego związku poza kolejną obowiązującą modą – tą na robienie zdjęć temu, co się je.
Gdybym miała połączyć swoje profesje, albo po prostu rzeczy, którymi się zajmuje pewnie znalazłabym wspólny mianownik w wolności i uważności. A także wspomnianej zmianie… I zmysłach. Bo ja przede wszystkim widzę siebie jako osobę piszącą i rozmawiającą z ludźmi – również o rozwoju, życiu, o tym, jak zrobić, żeby coś się działo: rozmawiam jako dziennikarka, jako coacherka i jako trenerka. Na co dzień piszę też o jedzeniu, ale uczę też studentów, czy od czasu do czasu zahaczam o sztukę… Tylko nie pytaj mnie o wykształcenie, bo zrobi się jeszcze ciekawiej…
Nie zapytam! Znana jesteś z tego, że trudno za tobą nadążyć. Sto projektów, tysiąc myśli na sekundę, miliony działań. Jak znajdujesz na wszystko czas?
Jako coacherka powinnam podobno mieć na to jakiś system, ale na pewno nie jest on tabelką, ani niczym do opowiedzenia. Sama staram się nadążać za tym co mi się chce… I tak się to nie udaje, ale napędza mnie ciekawość, uczę się uważności. Choć robię tyle, poświęcać tym rzeczom taką uwagę, jakiej potrzebują. Ogarniam swój chaos i idę dalej. Don’t we all?
No tags for this post.