Krew i woda – mięso i ryby w Gdyni
Nazwa tej restauracji budzi podobno kontrowersje – niektórych przerażają biblijne porównania, inni boją się pierwszego, dosłownie krwawego członu. Tymczasem idealnie obrazuje ona nie tylko temperamenty obydwojga właścicieli… ale i główne kierunki karty!
To, co rzuca się w oczy od razu po wejściu do pięknie przeszklonego lokalu w gdyńskiej modernistycznej kamienicy przy ulicy Abrahama to akwarium – a w nim homary i ostrygi. Drugi rzut oka pokazuje, że wszystko, co tu się przyrządza, powstaje na naszych oczach – w otwartej, długiej kuchni, za którą zwijają się szef – znany trójmiejskim smakoszom już z innych restauracji skupiony Mariusz Pieterwas – oraz jego pomocnicy.
Kolejny rzut oka pozwala dostrzec pokaźną półkę z winami oraz to, że nad całością czuwa czujne – i przepiękne – oko jego żony, Marty Pieterwas, która dba o klientów z niezwykłym zaangażowaniem. Jak widać po innych podobnych duetach w gastronomii tego typu połączenie, nawet jeśli to „krew i woda”, sprawdza się idealnie.
Małżeństwo Pieterwasów prowadziło już wcześniej niewielkie bistro na obrzeżach Gdyni – kiedy okazało się, że spragnieni kuchni Mariusza stali bywalcy zbyt szczelnie wypełniają miniaturową powierzchnię – postanowili znaleźć większy lokal by nakarmić wszystkich. Do karty przenieśli parę ukochanych pozycji i uzupełnili je o inne – również bezglutenowe (gdyż oni sami nie mogą go jeść). Wszystkie proste, ale za to z niezwykłym polotem.
Nam udało się skosztować niezwykłego połączenia, bardzo charakterystycznego dla tego miejsca: turbota w sosie homarowym (długo i pieczołowicie przygotowywanym) z… leniwymi kluskami, leciutkimi, lekko cytrynowymi. Połączenie puszystych kluseczek ze słodkawym homarowym sosem mogłoby jak dla nas być genialnym niestandardowym deserem… Podobnie jak zatopione w sosie z czerwonego wina wątróbki drobiowe, delikatne, z lekko chrupiącą skórką, słodkawe, naprawdę przepyszne – a o dobre wątróbki w polskich restauracjach niełatwo.
To, co przy okazji dań pojawia się jako bonus – to obecność Pieterwasów. Marta dba, żeby wszystko było jak należy, Mariusz z pasją opowiada o złożonym procesie przygotowań składającym się na bardzo prosty i wyrazisty smak każdego dania.
Zachwyca niezwykłą pieczołowitością – tu nawet owoce w porto i czerwonym winie, które podaje się z bezą i domowymi lodami są dokładnie selekcjonowane i macerowane. Jednak prawda jest taka, że nie na desery się tu przychodzi, lecz na wielkie kawałki mięcha – klasyczne steki – oraz na mule na różne sposoby, dorsze (w burgerze!) oraz na smaki orientu, które szef lubi zarówno w formie czystej (zupa tajska), jak i przemycanych w tle przypraw czy sosów.
To miejsce pokochają wielbiciele tzw. „prawdziwej kuchni”, czyli mieszania mięsa z owocami morza (w surf & turf), podbijania smaku pikantną hiszpańską kiełbasą czy niezwykle maślanym sosem beurre blanc, ale też wegetarianie: szef kuchni gotuje bowiem dla nich jak… dla siebie i dla swojej żony. I tak, jak generalnie potrafi: najlepiej.