Aruana – kulinarny cud nad Narwią
Gdyby tylko inspektorzy Michelin ruszali się poza centra Warszawy i Krakowa – Aruana na pewno byłaby naszą „drugą gwiazdką”. Szef Witek Iwański od paru lar prowadzi w Serocku wyrafinowaną restaurację na światowym poziomie.
A przy okazji korzysta z wszelkich udogodnień, które niesie położenie Aruany: wśród drzew, nad Zalewem Zerzyńskim. Prowadzi przyrestauracyjny ogród, z którego plony lądują na stołach, a w karcie – zwłaszcza w menu degustacyjnym – zawsze znajdziemy słodkowodne ryby wędzone w okolicy.
– Skoro pan, który mi je dostarcza wędzeniem zajmuje się dwadzieścia lat, to doświadczeniem go nie przebiję – mówi z szacunkiem szef Witek Iwański, podając pachnącą dymem rybę podsmażoną na maśle, której towarzyszy kalafior. Ale jaki! Mlecznobiałe, delikatne kalafiorowe listki na surowo, przypieczone różyczki, i podgotowany plaster z kaczanu – środkowej części warzywa, której zazwyczaj się nie je. Do tego po prostu koper i koperkowy olej: wszystko niesłychanie delikatne, zharmonizowane i przepięknie podane na specjalnie robionych dla Aruany talerzach, które podkręcają tylko kompozycję dań.
Nasze serce podbiły specjalne dzbanuszki do sosu ze sfermentowanej soi, którym zalano nam topinambur. Znów występował on w dwóch postaciach – upieczony do kojącej miękkości ze skórką (absolutnie pyszną!) oraz w surowych plastrach. Choć w obydwu postaciach był wręcz niesłychanie orzechowy, to Iwańskiemu udało się pokazać zarówno istotę warzywa, jak i to, jak genialnie zmienia się ono pod wpływem obróbki. A do tego zestawione z mleczno-kwaśnymi nutami sfermentowanej soi.
Zamawiając w Aruanie menu degustacyjne – zmieniające się wedle pór roku i pomysłów szefa – możemy być przygotowani, że czekać nas będzie uczta z wielu niewielkich smakowych akcentów. Iwański, choć młody, już jest mistrzem – nie musi smakiem uderzać ani szokować. U niego liczą się drobne niuanse, a na talerzu panuje zen.
Absolutnie rozczuliło nas danie kompletnie nostalgiczne – grzybowy wywar z lubczykiem i popcornem z kaszy gryczanej, nalewany z imbryka, oraz świeżo wypieczone drożdżowe bułeczki w specjalnej, żeliwnej formie. Wrzący bulion przypominający wigilijne potrawy, a do tego gorące drożdżowe ciasto, które jeszcze parzy dłonie – to połączenie niezwykle kojarzące się z ciepłem domowego ogniska.
Iwańskiemu udało się też kompletnie zdekonstruować chleb – zarówno jako ultrapolską potrawę, jak i tradycyjny poczęstunek restauracyjny. Zamiast kromek czy bułeczek (które w Aruanie są zawsze na najwyższym poziomie, tak jak i kremowe, śmietankowe masło) dostaliśmy więc pasy chlebowego ciasta, praktycznie samą żytnią skórkę wypieczoną na chipsy. Do tego własnej roboty kremowy serek z marynowanym czosnkiem niedźwiedzim.
Aruana to też miejsce idealne dla wielbicieli deserów: w ostatnim menu degustacyjnym dostaliśmy ich aż trzy. Lody z jogurtu z olejkiem miętowym – odświeżające niczym amuse bouche. Później genialna zabawa jeżynami: lody z wędzonych jeżyn, mini bezy włoskie, kawałki owoców i pudrowany jeżynami jeżynowy wafelek – nasz absolutny faworyt. I w końcu dynia i rokitnik: feeria tekstur – od cienkich pasm chrupkiej dyni, po robione przy stoliku w ciekłym azocie lody… Efektowne, ale nie bez powodu. Bywalcy wiedzą, że do Aruany jeździ się na lody z palonym masłem – popisowy deser Witka.
I w ogóle jeździć tam warto, zwłaszcza że od niedawna działa w Narvilu specjalna przestrzeń – Studio Aruana – w której można podziwiać kucharzy przy pracy. Witek Iwański i jego ekipa prowadzą tam ekskluzywne warsztaty i wydają specjalne kolacje; przestrzeń można też wynająć na specjalna okazję. Może warto pomyśleć o specjalnym prezencie dla siebie samych?
— — —
Kochani, jesteśmy obecni również na Instagramie. Warto nas śledzić, aby nie przegapić żadnej nowości na naszej stronie czy informacji o organizowanych przez nas wydarzeniach. Na Facebooku niestety niekiedy wiele umyka, warto więc być z nami i tu: